Pyzowe zakalce i inne porażki

 Ostatnio jedna z koleżanek zapytała, jak to możliwe, że kiedy wchodzę do kuchni, to wychodzę z niej w towarzystwie samych pyszności? Komplement przyjęłam z uśmiechem na twarzy, jednak dla wszystkich, którzy uważają się za kulinarne beztalencia chciałabym dedykować ten wpis ;)

 Przez ostatnie trzy lata, z uporem maniaka co roku postanawiałam upiec tort urodzinowy dla chłopaka. Pierwsze podejście zaczęłam od "ciasta bez pieczenia". Niby łatwe, bo przecież co można spieprzyć? A jednak mi się to udało i jak dziś pamiętam, że przemierzałam osiedle z tortownicą, a po rękach ciekł mi kajmak ;)
Kolejny rok, a ja na nowo zdeterminowana, z kolejnym przepisem i mocnym postanowieniem, że tym razem będę cierpliwa. Zabrałam się do robienia ciasta. No cóż...ciasto było zakalcem, a kilka opakowań kitkat'ów (które sukcesywnie łamałam, zamiast zachować kształt pięknych paluszków) zjadła korepetytorka mojego brata ;)
W tym roku całkowicie zniechęcona, poleciałam do Asprodu po ciasto, żeby zdać się na umiejętności cukiernika. I wiecie co? Ciasto miało w sobie tyle alkoholu, że bez zapicia jego zjedzenie nie wchodziło w grę.

Potrawy przesolone, przepieprzone czy doszczętnie spalone już tyle razy gościły na moim stole, że nawet nie jestem w stanie ich zliczyć.
I w tych wszystkich porażkach dorosło nowe przekonanie. Jeżeli coś Ci sprawia przyjemność, a nauka metodą prób i błędów jest nieunikniona, to po prostu stawiaj na rzeczy łatwiejsze. Stopniowe podnoszenie poprzeczki z czasem przyniesie pożądane efekty, a Ty staniesz się mistrzem w swojej dziedzinie ;)

Tą refleksją kończę i zapraszam na kolejny wpis obiadowy. Załączam też zdjęcia swojego ostatniego zakalcowego tortu ;)


Komentarze

Popularne posty